mała Ari

Prawdziwa niemiecka ARI, mała, ale nie z tych malutkich 8 centymetrowych tylko większa z prawdziwymi włosami i zamykanymi oczętami. Jednak i tak niewielka - 22 cm. Ale od początku.
Czasem sobie idę na piechotę przez miasto, bo mi tak wygodnie i wtedy zaglądam po drodze do kilku moich ulubionych szmateksów. Było to chyba w maju przy okazji jednej z takich "wizyt" wpadła mi w ręce lalka. Najpierw w stercie zabawek wymacałam rękę. Ciągnę i ciągnę i dalej tylko rękę widzę. Jestem już na środku sklepu a lalka dalej tkwi w koszu. Wreszcie wyskoczyła jak z procy, brudna i rozczochrana.




Stan lalki opłakany jak widać. Dlatego ręce się naciągały. Ale tak mi się spodobała buzia, że od razu postanowiłam kupić. Pomyślałam, że taki maluch nie może ważyć zbyt dużo. Wyszło nie całe 2 zł. Od początku coś mnie tknęło - pamiętałam skądś te dołeczki w policzkach i podmalowane nozdrza. Jednak dopiero wtedy, kiedy kładłyśmy ją ze sprzedawczynią na wadze, zobaczyłam symbol na plecach, który przyprawił mnie o szybsze bicie serca. W trójkącie duże litery: ARI.




Umyłam, uczesałam, wymieniłam gumkę w rączkach. Oczka na szczęście nie wymagały naprawy. Wyszperałam jakieś ciuszki. Lalka wskoczyła w majtusie, które miała na sobie pewna kloniczka i które obaczywszy na niej wywołały u mnie napad śmiechu - jak żywcem zdjęte z babci, wełniane robione na szydełku. Okazało się też, że bluzka którą uszyłam znalazła wreszcie właściciela. Pierwotnie miała należeć do Eli, ale na Elę jest mocno za ciasna. Na ari zaś jest w sam raz.




Zrobię dla niej jeszcze jakąś spódniczkę i butki. Od kiedy mieszka u mnie ma na imię Amelka.




Czytaj dalej

Inwazja Livek

Była sobie biedna sfatygowana livka, chyba Hayden. Goła, łysa i z wytartą twarzą. Mieszkała sobie na dnie szafy, ale wadziła innym mieszkankom. Aż znalazła nowy dom i nadszedł dzień wyprowadzki. Zostało po niej puste miejsce. Mieszkanki dna szafy odetchnęły:
- Hurra hurra
- Wreszcie żadnych livek 
Minęło kilka miesięcy i przybyły nowe lokatorki. Trzy nowe panny. A każda to Livka !!!




Wszystkie trzy z serii "School out": Hayden, Katie i Sophie.




Artykulacja tych lalek i ich możliwości ruchowe - oszałamiające. I piękne szklane oczy.




Kupiłam je na allegro, bo trafiłam okazję w super cenie - za wszystkie trzy zapłaciłam tyle co za jedną, a nabyłam nówki w pudełkach. I jeszcze dostałam rabat!




Od razu rozpanoszyły się na półce i zaczęły rządzić. Oj biedne będą moje pozostałe lalki  :) 




Czytaj dalej

Wszyscy mają Tangkou - mam i ja!

No prawie wszyscy. Pasjonatką dynio główek nie jestem, ale ta lalka spodobała mi się od razu jak ją pierwszy raz ujrzałam. Mowa o Tangkou Doll China.

autor: expert - plus

Zdecydowanie więcej ma zalet niż wad. Na pierwszy rzut oka - estetyczne pudełko.




Z pudełka wyskoczyła całkiem niebrzydka panna. W zestawie stojak, paszport, opaska, grzebień do czesania lalki oraz jej osobista szczotka do włosów.




Do tego torebeczka w kolorze stroju, mała plastykowa bransoletka (od której farbują nadgarstki); trzy widokówki (z wizerunkami innych tangkou); i korale. Były tam też majtusie, zupełnie nie wiedzieć dlaczego szczelnie zapakowane w osobny foliowy woreczek. Widać co kraj to obyczaj.




Włosy moja ma na stałe wczepione, nie najlepszej jakości bo strasznie się kołtunią, za to niesamowicie gęste. Przy czesaniu wydarłam jej całą garść a i tak śladu ubytków w ogóle nie widać. Głowę trochę ciężko ustawić.


- Jezusie, ale mam wielki czerep !!!

Nazwałam ją Teo. Pasuje do Chinki. Ciałko wielkością bliskie mattelowskim ciałkom. Jest jednakże nieznacznie chudsza. Artykułowana, stopy też, dużo większe niż u Barbie. Stawy (mojej Teo strasznie skrzypią) łatwo się ruszają, ale luźne nie są; lalka utrzymuje pozycję. Całość sprawia wrażenie trochę topornego wykonania, za to solidnego. Ruchome dłonie ma na stałe wmontowane, rączki wykręca się w łokciach. Plastykowe rzęsy i oczy zupełnie jak u lalek z PRL - u; za to może zmieniać kolor oczu za pomocą przycisku z tyłu głowy. Do wyboru: szarawo - niebieski, jasno szary, zielony i fioletowy. Zielone i szare oczy patrzą w bok. Całkiem dobrze uszyty strój. Jednym słowem jak Chińczyk chce to potrafi. 




Zaplotłam jej warkocze i na razie wskoczyła w luźną sukienkę od scenek, która na nią bardziej pasuje i lepiej na niej leży bo lalka ma trochę większy niż scenki biust. 




Sama stoi jak ją dobrze wyważyć lub delikatnie oprzeć; i co ciekawe, lepiej sobie radzi bez stojaka. Stojak chybocze się na wszystkie strony i w stojaku lalka nie chce stać. Taka ciekawostka. 
Z tyłu głowy lalka ma jeszcze jeden przycisk: do zamykania oczu I tu kicz nad kicze (jak dla mnie)   
... KORONKA NA POWIEKACH ...   masakra. 




Jednak ogólne wrażenie lalka robi całkiem dobre, mimo tych kilku drobnych mankamentów: trochę topornego wykonania, skrzypiących stawów, prawie nieruchomej głowy, kołtuna na łbie i farbującej bransoletki. A dodatkowo biorąc pod uwagę cenę to można powiedzieć, że jest świetna.




Czytaj dalej

A nie mówiłam!

No mówiłam, mówiłam, że kupię sobie kolejne Twilight Teens od Simby. Nabyłam zatem Snaky i Zombie; obie z  serii "midnight bride". Stworzyła mi się w ten sposób mini kolekcja - mam teraz wszystkie trzy upiorne panny młode.

zdjęcie producenta


W tej serii są tylko te trzy, ale w innych seriach Zombia ma jeszcze siostrę bliźniaczkę Ghoolivię. Faktycznie kompletnie się od siebie nie różnią, więc chyba nie nabędę, bo raczej nie kolekcjonuję takich samych lalek.
A póki co Miriam cieszy się z przybycia nowych lokatorek.



- Boziu, moje siostry przybyły

Ja też się z nich cieszę. Chyba miałam szczęście, bo ponoć często te lale mają dwie lewe bądź dwie prawe stopy. Moje na szczęście są ok. Zmieniłam im jednak imiona.
Zombie nazwałam Eulalia.




A Snaky ma na imię Shina.




I jeszcze zdjęcia do rodzinnego albumu :)





Panny na pewno zagoszczą na blogu jeszcze nie jeden raz.

Czytaj dalej